31 grudnia 2015

Rozdział 1

Saga Pierwsza
"Wśród Wróżek"

     Książki kłamały.
     Kiedy otworzyła oczy, wcale nie oślepiła jej biel ścian, a nozdrzy nie uderzył chemiczny zapach lekarstw.
Wręcz przeciwnie. Pokój urządzony w jasnych kolorach przyjemnych dla oka, pachniał czystością oraz kwiatami.
W otępieniu przyglądała się zwiewnym firankom, szafkom stojącym po równoległej stronie sali i gładkiemu sufitowi, który jako jedyny był tu biały. Nawet pościel, w którą się zaplątała miała ładny brzoskwiniowy kolor. Wykluczała, więc pobyt w szpitalu. Chyba, że Fiorskie kliniki wyglądały nieco inaczej, niż te w Wysterii... Tego, naturalnie, wykluczyć nie mogła.
Podnosząc się na łokciach, rozejrzała się wokół. Obecność kilku dodatkowych łóżek, potwierdzała fakt, że musiała być w lecznicy, albo skrzydle szpitalnym jakiejś gildii. Shadows Hunters mieli coś takiego w swojej siedzibie.
Niemal zachłysnęła się powietrzem, kiedy przypomniała sobie o swojej patowej sytuacji. Jakim cudem się tu znalazła? I jak długo spała?
      Absolutnie nie mogła tracić czasu, nie wie jak wiele go zmarnowała.
     Gwałtownie podniosła się do siadu, łapiąc się za prawy bok i sycząc cicho. Podnosząc bluzkę (nieco za dużą na jej chude ciało), zauważyła białe bandaże, owinięte wokół brzucha. Co, do cholery, się jej stało? Starała się wytężyć umysł, jednak nic nie przychodziło jej do głowy.
Na krześle, które stało przy łóżku, leżała jej torba, ciemna peleryna oraz rapier. Już chciała sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu, kiedy usłyszała skrzypnięcie drzwi i nieco dziecięcy głos:
-Nie powinna Pani wstawać!- odparła dziewczynka, na poły zmartwionym, na poły karcącym głosem. Kiedy młoda kobieta spojrzała w tamtym kierunku zobaczyła, że mała miała długie atramentowe włosy, duże brązowe oczy i  śliczną buzię, przyozdobioną delikatnym rumieńcem. Nie mogła również nie zauważyć, że prawdopodobnie była mniej więcej w wieku Gilberta. Na wspomnienie brata, serce ścisnęła jej niewidzialna dłoń. 
     Zaraz za ciemnowłosą, wleciał biały exceed (exceedka, ku gwoli ścisłości). Mimo, że na pierwszy rzut oka była absolutnie urocza, miała minę wszystkowiedzącej i sceptycznym spojrzeniem zmierzyła ranną, krzyrzując łapki na piersi.
-Wendy ma rację.-odparła, przysiadając na ramieniu przyjaciółki.-Kiedy cię znaleźliśmy, byłaś w opłakanym stanie.
     Kobieta zmełła w ustach przekleństwo, pocierając czoło.
-Znaleźliście. To znaczy, kto?- zapytała, nieco podirytowana. Nie siliła się nawet na chociaż odrobinę pokory. W jej stylu, nie było bycie opryskliwym. Nie chciała być również niemiła dla Wendy oraz jej towarzyszki.
     Dziewczynka zmieszała się, natomiast exceedka oburzyła się.
-Jaka niegrzeczna!- te słowa puściła mimo uszu. Pewnie, gdyby nie czuła się tak okropnie, zaczęłaby się z kotem kłócić. Wendy natomiast uśmiechnęła się niepewnie, kładąc tacę z lekarstwami na stoliku nocnym.
-Ja, Carla oraz Natsu-san i reszta.- odpowiedziała grzecznie, chowając pukiel włosów za ucho.-Pani Porlyusica powinna zaraz przyjść i Panią zbadać. Przyniosłam Pani coś przeciwbólowego, więc...
Przerwało jej prychnięcie. Młodsza magini zamilkła, na co Carla tylko wywróciła oczami.
-Mogłabyś przestać nazywać mnie per "Pani"?- westchnęła, siląc się na uśmiech.- Nazywam się Shayen. Mogłybyście opowiedzieć mi wszystko od początku?

***
         Dziewczyna odskoczyła zgrabnie, uderzając przeciwnika biczem uformowanym z wody. Zaśmiała się perliście, kiedy ten spojrzał na nią z przestrachem i czym prędzej, wziął nogi za pas.
-No i to byłoby na tyle z próby okradnięcia nas.- uśmiechnęła się do różowej exceedki, która tylko wywróciła szarymi oczami.
-Jesteś okropna, Leen.- mruknęła, rozkładając swoje białe skrzydła.- Nie mogłaś go tylko postraszyć?
    Magini wzruszyła ramionami, odrzucając krucze włosy na plecy.
-Sam się prosił o manto.- rzuciła na swoją obronę.- Mógł nas nie zaczepiać.
-Straszna.- skwitowała kotka, wlatując do torby przyjaciółki i wyciągając łepek tak, by widzieć gdzie idą. Nastolatka skrzywiła się, poprawiając dżinsową kurtkę, która zsunęła się z ramienia.
-Jesteś ciężka, Lizz.- jęknęła, jednak ruszyła w stronę straganów, marszcząc nos. Mieszkańcy miasta Hergeon utrzymywali się głównie z łowiectwa. Mogły to zauważyć, chociażby po zapachu, który dla czułych zmysłów Leen, był nie do zniesienia.
Nie lubiła ryb.
     Niezaprzeczalnie, Hergeon było miejscem urokliwym, chociaż Kathleen i Lizz nie potrafiłby tutaj zamieszkać. Zbyt duży gwar mógł być na dłuższą metę męczący. Naatolatce podobało się tu głównie z powodu morza i plaży. Kochała wodę. 
     Lizz zaczęła krążyć wokół głowy towarzyszki, raz po raz, ciągnąć ją za pukiel włosów.
-Kathleen! Kup mi rybkę!- pisnęła, podlatując do jednego ze stoisk i śliniąc się przy tym, co wywołało u Leen salwę śmiechu.
Pokręciła jednak głową.
-Zapomnij.
-Czemuuu?- zawyła exceedka, wracając na swoje miejsce, a w jej oczach pojawiły się fałszywe łzy.
-Nie mamy za co. Musimy jeszcze odłożyć na bilet do Magnolii.
-Jesteś pewna, że chcesz jechać tam pociągiem?
-A mamy inne wyjście?
-Możemy iść pieszo.- Kathleen uniosła brwi, zatrzymała się na środku drogi i machnęła placem przed nosem Lizz.
-Tak, ty byś władowała mi się na ręce, a ja bym szła taki kawał drogi. Niedoczekanie twoje!
     Cóż, prawdą było, że na samą myśl o takiej przejażdżce robiło się jej słabo. Do Hergeon dostały się statkiem- jej choroba lokomocyjna nie obejmowała podróży morskich.
     Obróciła się na pięcie, w celu przebicia się przez tłok.
Wszyscy, chociażby trochę znający Kathleen, wiedzieli, że jest niezdarą i rzadko patrzy pod nogi. Nic, więc dziwnego, że na kogoś wpadła. Pisnęła, upadła a ciemne włosy przysłoniły jej widoczność. Nie trudząc się nawet, by zerknąć na osobę, która ją stratowała, podniosła się szybko, parskając niczym rozjuszona kotka.
-Patrz, jak łazisz!-  krzyknęła. Na twarzy "napastnika" odzwierciedliło się podirytowanie- emocja, która towarzyszy człowiekowi, gdy przebywa za długo z Kathleen.
     Chłopak był sporo wyższy od niej i dobrze zbudowany. Miał blond włosy, skośne, niebieskie oczy i śmierdział jak Smoczy Zabójca- to jednak w złości zupełnie przeoczyła.
-To ty włazisz na ludzi!- odparował. Zmierzył ją wzrokiem, po czym dodał, z kpiącym uśmieszkiem:-Może jakbyś trochę urosła to byłabyś bardziej widoczna.
     Lizz westchnęła, zrezygnowana, a policzki Kathleen poczerwieniały.
     Nieświadomie, chłopak nadepnął na wyjątkowo bolesny odcisk.
     Ciężko było zarejestrować, co się właściwie stało. Dziewczyna po prostu kopnęła go w goleń (wyżej nie dosięgła, a to pech), a przy obrocie, uderzyła go końcówkami włosów w twarz.
     Blondyn zawył z bólu, łapiąc się za obolałą nogę.
-Ej, wracaj tu!
     Sting Eucliffe właśnie przegrał pierwsze starcie z Wodną Smoczą Zabójczynią.

***

     Shayen zauważyła, jak bardzo starsza kobieta była podirytowana, jednak bez zbędnego gadania przebadała ją. Nie odezwały się do siebie słowem, co dziewczynie właściwie nie przeszkadzało. W końcu, to nie tak, że była jakoś bardzo wygadana. W jej beznadziejnej sytuacji, bardzo źle byłoby, gdyby ktoś zaczął zadawać pytania. 
     Musiała się stąd zbierać. Jak najszybciej!
     -Powinnaś zostać pod stałą kontrolą.- Shayen niepewnie uniosła wzrok, a na jej twarzy malowało się niedowierzanie.
-C-co, proszę?- wydukała. 
     Porlyusica wykrzywiła usta, wzdychając ciężko.
-Ta rana jest paskudna. Jestem pewna, że jest to dzieło kogoś, kto macza palce w Czarnej Magii.- Shayen wzdrygnęła się, przegryzając wargę.
-Czyli jednak...- przeszło jej przez myśl.- Muszą być gdzieś blisko.
-Zostań tu, lub idź do szpitala.- to powiedziawszy, wyszła z pomieszczenia.
     Shayen opadła na poduszkę, a z jej gardła wyrwał się jęk zrezygnowania.
     Ta mała, Wendy, powiedziała jej, że spała trzy dni. TRZY DNI! Te 62 godziny mogą zadecydować na jej przyszłym życiu. Albo zignoruje ból i wyruszy już teraz, albo tu zostanie, modląc się, żeby Shadows Hunters jej nie znaleźli.
     Do szpitala iść nie mogła. Musiałaby podać imię, nazwisko i inne dane- w ten sposób, wykopałaby sobie własny grób.
     Przy każdym, najmniejszym ruchu, jej ciało przeszywały fale bólu i chyba tylko siłą woli doczłapała do malutkiej łazienki.
     Ochlapała twarz zimną wodą i spojrzała w lustro. Chyba zrozumiała, co Carla miała namyśli przez "opłakany stan".
     Blada buzia, wydawała się teraz niemal przeźroczysta, pod bladoniebieskimi oczami widniały sine ślady, a z białych rzęs okalających oczy, całkowicie zmył się tusz. Na szczęście, ktoś był na tyle dobry, by oczyścić jej policzki z tego czarnego ustrojstwa.
     Sięgnęła po szczotkę, by rozczesać długie, śnieżne włosy i związać je w warkocza- tak jak zawsze to robiła.
     Czuła się absolutnie bezradna. Co powinna zrobić?



***

     *Kaatsa wbiega na scenę, wygładza falbanki czarnej sukienki i poprawia misternie ułożone loki, susząc zęby w uśmiechu numer 67*
     Witajcie, zagubione Duszyczki!
Z tej strony Kaatsa! Na samym wstępie chciałabym uprzedzić, że nie mam pojęcia co robię z życiem i jakim cudem postanowiłam stworzyć bloga. Na pewno zmotywowało mnie do tego opowiadanie Roszpuncii i Jej delikatna zachęta. Ślicznie Jej za to dziękuję! Chciałam Ci, Kochana, zadedykować ten rozdział, ale nie jestem pewna, czy bym Cię tym nie obraziła >.> Nie dlatego, że uważam się za jakąś beznadziejną pisarkę- po prostu z jednej strony potrafię być niesamowicie samokrytyczna, z drugiej- zadufana w sobie. Dlatego, moje wypocinki daję do oceny! Chociaż nadal to trochę zawstydzające, publikowanie czegoś, co się samemu naskrobało.
     Dalej, mam nadzieję, że ten blog znajdzie chociaż kilku czytelników, którym ta historia się spodoba! Czekam na wytknięcie błędów. Zdaję sobie sprawę, że przecinki wyjechały na wakacje ;__;
     Liczę również na szczerość, w końcu jestem tu żeby czegoś się nauczyć :) O ile będzie to konstruktywna opinia, naturalnie. 
     Właściwie, skoro mamy dzisiaj Sylwestra to życzę wszystkim, którzy tu zawitają Szczęśliwego Nowego Roku i udanej zabawy! 
     To tyle od Kaatsy!
Pozdrawiam cieplusio ;*
nie jestem Gombrowiczem dla Panda Graphics